Właściwie nie wiem od czego zacząć.
Nie pisałam przynajmniej przez tydzień i teraz nie wiem jak usiąść by coś dobrze napisać.
W górach byliśmy tylko pół tygodnia,
więc zanim przyzwyczaiłam się do miękkiej wody, zimnych wieczorów i braku zmywarki już trzeba było wracać.
No ale już nie przesadzajmy.
Bez zmywarki da się przecież żyć... :D
Jak mogę opisać te dni w skrócie?
Dużo tlenu, borelioza, miękka woda, wszędzie drewno, mnóstwo czasu, kolekcja kijków zebrana w lesie, ograniczone możliwości utrzymywania higieny (co oczywiście wcale nie oznacza, że się broń Boże nie myłam), zapchana karta pamięci w aparacie, pseudo nutella do spożycia w ciągu 4 dni od otwarcia, Kings Of Leon na "wyłączność", czas spędzony na dla niektórych ludzi bezsensownym siedzeniu i nic nie robieniu i najwyższy w okolicy szczyt który zdobyłam po raz kolejny po
5 latach.
Boże, kocham tam jeździć.
Koniec czasu tam, oznaczał powrót do w pełni cywilizowanego świata.
Oraz przejazd przez miasta o nazwach w formie przymiotników rodzaju żeńskiego, ponieważ takie mieściny właśnie mijaliśmy.
Odkryłam również, że istnieją jeszcze miasta w których nie trzeba nazywać ulic, bo po prostu ich nie ma.
I wspinaczka przez okno zaraz po powrocie, albowiem drzwi do domu były zamknięte a nikogo nie było w środku.
Od momentu kiedy z powrotem zaaklimatyzowałam się w środowisku w którym spędziłam ostatnie nieomal 2 miesiące, przymierzałam się do tego by coś napisać.
Do tego by napisać o mojej nowej fascynacji, ufundamentowanej przez zakup płyty
Kings Of Leon przez mojego Ojczulka.
Pokochałam ten zespół.
I choć znam go dłużej niż od tygodnia to dopiero teraz zaczęłam darzyć go większym szacunkiem, nastoletnim uwielbieniem które z pewnością niemal 100-procentową opuści mnie za kilka miesięcy lub lat, by po jakimś czasie powrócić w formie starczych sentymentów.
Nadal kocham Nirvanę.
Może dlatego bo jestem sentymentalistką i wiem, że to od Nirvany rozpoczęło się moje muzyczne dorastanie i zmieniła się moja mentalność.
Nirvana oderwała mnie od muzyki popularnej, której dziś już nie można nazywać popem, ponieważ gdyby tak zrobiono zmarli artyści pop poprzewracaliby się w grobach, a żyjący popełniliby samobójstwo.
Nirvana dała mi więcej niż inne zespoły dotychczas.
I nadal wierzę, że cząstka Nirvany która żyje we mnie pozostanie ze mną jak najdłużej, tak abym kiedyś mogła ofiarować ją moim własnym dzieciom.
Tak abym mogła im pokazać, co Nirvana dała mi samej, będąc po prostu Nirvaną - zespołem z Aberdeen w stanie Waszyngton, który poderwał z krzeseł pół Ameryki a potem świat,
drwiąc sobie z chorych korporacji, bosów MTV i wytwórni płytowych.
Pokazując, że można podbijać listy przebojów i mieszkać w samochodzie.
Na zakończenie - Kings Of Leon razy 2 : "I Want You" i nowy,
jeszcze nie pogryziony przez polskich dziennikarzy "Supersoaker".
Do następnego wpisu ;)
Grażka
p.s: wyrazy szacunku dla jubilata z wtorku - Roberta Planta.
Oby do kolejnych okrągłych urodzin, sir Robercie ... :)
...cóż powiedzieć ,napisać ....nie mogę się doczekać następnego "odcinka" ;)***
OdpowiedzUsuńaaale Ojczulka to można było z dużej literrrry!