sobota, 22 października 2016

Ludzkość online.

Bo życie jest tak smutne i nudne, że produktywność i samorealizacja stają się zbyt trudne. Nawet nie zauważyłam, kiedy przestałam być twórcza w wymiarze dziennym. Czasoumilacze-okradacze, poczucie obowiązku wobec swojej przyszłości, pojawiają się nowe cele, przyszłość przestaje świecić neonami z reklam obiecującymi jeden wymarzony przez media wizerunek życia, który jest OK i całkiem szczęśliwy.

Malowanie do którego sama trochę się zmuszam i karam jednocześnie, nie przynosi mi frajdy. Przynosi wtedy, kiedy wychodzi. Sam proces przestał być tą fajną chwilą na pomysły, zmienił się w przerośniętą dziecięcą ambicję do osiągnięcia ideału. Inaczej mam poczucie, że marnuję czas i pieniądze na farby i płótno. Rzadko kiedy tworzenie sprawia mi frajdę.
Czuję drapiące zapalenie gardła w przełyku, kiedy staram się zmusić samą siebie do artyzmu.

I czuję się winna, bo nie rozumiem co się ze mną stało.
Co zabrało ze mnie tyle... mnie.
Dawnej mnie, choć brzmi to jak wyrok. Życie 5 lat temu to historia, bajka dla mojego chrześniaka, chwila, która istnieje tylko taką, jaką pamiętają ją jej uczestnicy.

Uderza mnie to niezliczoną ilość razy. Jestem jak ten glon zrośnięty z kamieniem, o który uderzają kolejne to fale oceaniczne. Zatrzęsę się, zmoknę ale tkwię dalej. Trochę z własnej winy.




Dwutysięczny-szesnasty skopał mi tyłek.

Moralnie, światopoglądowo, emocjonalnie; i to przede wszystkim.
Czuję się jak wrak, którym zatrzęsą tylko silne czynniki zewnętrzne. Przestałam siebie słuchać. Tak bardzo chciałam 'po prostu przetrwać' kolejny dzień. Prawie nic mnie nie śmieszy, udaję śmiech w gronie moich znajomych, bo nie wyczuwam w ich słowach głębszej treści. Pozostaje dryfować, płynąć na udawanych emocjach i reakcjach jakby czekając na cud.

Kilka kolejnych rozczarowań utwierdziło mnie tylko w przekonaniu, że ludzkość to gatunek nie zdatny do spożycia, gorzki i podstępny. Nie ma zwierzęcia tak przesiąkniętego bezpodstawną nienawiścią do świata i własnego DNA co czlowiek.





Duszę się w tym gęstym sosie własnych przemyśleń.
W końcu jeden choć z moich notatników zbliźa się do kresu, spodziewam się że za kilka lat znów będę rwać kartki i kreślić własne zapiski z nastolęctwa, z dzikim obrzydzeniem.
Z drugiej zaś strony, jeszcze kilka lat temu byłam człowiekiem, którym chciałam pozostać. Nie spodziewałam się, że świat, jego powierzchowność i pozorna tolerancyjność, w połączeniu z ludzkim egoizmem i moją skłonnością do samo-zapaści i lenistwem, tak bardzo zniszczą mi skórę i kilka warstw pod nią. Resztki używanego do nauki mózgu pozostały, jak ruiny egipskich świątyń ku czci zapomnianych bóstw. Piękne i stateczne, a jednak resztki. Kilka własnych zębów w szczęce 90cio latka. Powód do żenującej dumy..

Boleję nad wszystkim nieomal. Gdybym mogła, spędzałabym każdy weekend w miejscach które sprawiają że skupiam się na czymś innym, nie tylko na własnej problematyce. Wtedy też odwlekam w umyśle obiecane przez lata edukacji zobowiązania.
Cała ta otoczka; sztuczność dnia codziennego, dziesiątki tępych uderzeń sumienia w tył głowy, brak sił, ale i brak chęci, powoduje że zdaję się niknąć we własnej przestrzeni. Mogłabym leżeć pół dnia i nie zauważyłabym choć promyka chęci odmiany. W ciszy, w próżni obserwowałabym jak światło sumie po ścianie coraz bardziej w górę, jak blaknie i ucieka nie wiadomo w którym momencie.

Nawet deszcz, którego szum o blachę dachu nocą tak sobie ukochałam, ucichł.
Teraz słysząc deszcz, w duszy się gotuję mając przed oczami wizję pobudki w szarość pełną kałuż, zimnych rąk i wilgotnych biletów mpk, których nie sposób włożyć do skasowania.



Starałam się słuchać rad, ale chyba nie miałam wpływu na to, że moje czoło i wszystko co pod nim dorosło. Zrobiło się zmartwione, zmęczone, zniechęcone. Marudne i markotne. Sarkastyczno-realistyczne z przebłyskami poetyckiej fantazji za co jestem wdzięczna chwilowym poprawom nastroju.

Teraz jest gorzej, ale po cichu, po tylu gorących łzach tęsknoty za światem, który znam tylko z opowiadań ludzi, a który topnieje jak szron na dachu o 5:30, mam wiarę że będzie mniej źle. Może nie lepiej, ale siła tkwi we mnie jeszcze, gdzieś głęboko. Może w thm wpisie kryje się szpadel, który mi pomoże. A może jest to kilof.
Chcę go znaleźć :)


G.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz