poniedziałek, 1 lipca 2013

Latający koń

" Czarny punkt na błękitnym skrawku jedwabiu.
Szuka horyzontu wyrwany z dziecięcych objęć.

Nazywają go niespełnionym marzeniem,
które błądzi po niebie.

Tylko głupiec wypuszcza z rąk swoje sny.
One są jak dzikie konie,
bo nigdy nie wracają.

Sny nie mają uszu.
Nie słyszą płaczu swych przybranych rodziców, gdy znikają.

Wśród alabastrowych chmur,
na skrawku błękitnego jedwabiu. "

23.06

To tylko jedna z wersji.
W planach mam jeszcze napisanie piosenki o tym samym tytule.
W końcu teraz mam aż nadto czasu ....








Już od środy czułam się okropnie.
Mdliło mnie na samą myśl o tym co wkrótce mnie czeka.

Koniec roku.

Tak długo na niego czekałam, że zapomniałam jak to jest.
Nie potrafiłam zareagować.

Nagle okazało się również, że ostatni raz widzimy się z częścią nauczycieli.
Tak zwana REDUKCJA ETATÓW.

Aż dziw, że jako jedyna nie dałam się ponieść emocjom jak inni.
Później czułam się jak ostatnia żmija.
Być może byłam na tyle przygnębiona i zdegustowana, że czułam iż płacz i tak niczego by nie zmienił. W gardle za to czułam tak gęstą, przyklejającą się do podniebienia gorycz, że przez chwilę nie mogłam nic powiedzieć.

A teraz mamy już lipiec.
A ja naprawdę nie wiem co mam ze sobą zrobić.
Zabijam czas czytaniem książek, oglądaniem telewizji, lub okazyjnym zaglądnięciem za ścianę, gdzie trwa przedłużająca się wojna z własnym lenistwem.



                       
Ostatnie chwile przed końcem roku, należały do najgorzej zorganizowanych jakie przeżyłam. Liczyłam na normalne lekcje z odrobiną końcoworocznego wyluzowania.
Tymczasem przyszło mi spędzić 5 godzin w sali, z ludźmi których znam tylko z przerw i garstką tych z którymi spędziłam ostatni rok, oglądając filmy.

Być może obejrzałabym je z pewną dozą przyjemności, gdyby nie to że po prostu nie chciałam tam być.

Myślałam o tym co mnie czeka, gdy odbiorę ten durny świstek papieru,
schowam do segregatora i przewrócę kartkę z kalendarza.

O tym co będzie gdy za tydzień będzie już po weselu, gdy wszystko co mnie tu trzyma się skończy, kiedy wreszcie będę mogła wyjechać.


Nie mogę się doczekać momentu gdy uściskam Babcię, chwili gdy znów zobaczę moją Lilkę, kiedy przejdę się po ogrodzie, kiedy wreszcie ujrzę znajome twarze, które wiele wniosły do mojego życia, a z którymi nie widziałam się niemal "od wieków", wtedy gdy w końcu będę mogła powiedzieć Idze o wszystkim o czym nie dało się po prostu napisać ... 
Wówczas może wreszcie poczuję to czego tak mi teraz brak.

Wreszcie poczuję, że naprawdę są wakacje.
Że to wcale nie jest miraż.
Że mimo iż jest poniedziałek, mogę spać choćby i do 11.

Odłożyć budzik na górną półkę, przestać wyciszać telefon na te 5 dni w tygodniu, 
siedzieć w domu z dumą, wiedząc że jest środek tygodnia.

I to jest piękne.




Lada dzień zakwitną słoneczniki.
Słodycze, szczenięta, miłość.

Te dwa zdania, brzmią w moich uszach niczym jedna z piosenek napisanych przez Kurta za czasów gdy muzyka Nirvany, docierała jedynie do mieszkańców Aberdeen i okolicznych miast. Skleciłam je sama, łącząc pół na pół własne i zaczerpnięte z wiedzy zawartej w książce którą obecnie czytam. Być może oddziałują na mnie tak mocno dlatego, że ostatnie słowa pochodzą z fragmentu  jednego z pierwszych haseł reklamowych ich debiutanckiego albumu.

Jednym słowem wiosna, bo to z tym kojarzy mi się powyższy splot słów.
WIOSNA.

Ale wiosna już się skończyła i mamy już lato.
W dodatku początek lipca - najupalniejszego w Polsce miesiąca w roku.
Wprost nie mogę się doczekać ....


Życzę wszystkim udanych wakacji.
Ja w każdym razie dalej będę pisać.
Być może w innych odstępach czasowych, ale jednak.

Do następnego wpisu ;)

Grażka

3 komentarze:

  1. "Latający koń" jest genialny... i na prawdę lata, a moja dusza wraz z nim! :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję ... ;):)

      Usuń
    2. nie dziękuj, tylko nie pozwól "koniowi odlecieć" bez Ciebie - lataj razem z nim! :-)

      Usuń