niedziela, 29 grudnia 2013

Jesienna depresja.

Tego co jest za oknem nie można nazwać zimą.
Tak ciepło pod koniec grudnia, chyba jeszcze nie było :D

12 stopni.
I to wcale nie jest żart.


Ale wszystko to co wydarzyło się w ciągu ostatnich dni, sprawia że już Cię nie obchodzi ten brak zimowo-świątecznej aury. To był czas dla siebie nawzajem.

Był, bo w praktyce o tzw. refleksji, przemyśleniach lub po prostu o myśleniu inaczej pamiętamy tylko w Święta.






Nie było karpia.

I szczerze powiedziawszy dobrze mi z tym.


Był barszcz, i uszka.
Pierogi z kapustą i masa innych genialnych rzeczy.
Szczycę się własnoręcznie przygotowanymi kluskami z makiem i bakaliami, którego nikt nie chciał jeść. Może za dużo tych bakalii...

W każdym razie było niesamowicie.

Życzenia, opłatek, kompot z suszonych śliwek.
Pierwsza dawka prezentów i oczekiwanie na dzień następny.


I kolejna porcja prezentów.
Dostawać jest cudownie.
Ale odkąd mam pełną świadomość jak to jest z tymi prezentami, dawać jest jeszcze przyjemniej. Kocham to. Uwielbiam patrzeć na twarze ludzi, których kocham i obserwować jak rozwijają/rozrywają papier prezentowy i odkrywają co znajduje się w środku.

I ten Świąteczny syf na podłodze, po otwarciu prezentów.
Magia Świąt w pigułce.





Gwiazdka przyniosła mi uzupełnienie mojej prywatnej kolekcji płyt.
3 pierwsze płyty Kings Of Leon, książki Dana Browna, sztuczne tunele (żeby zrobić sobie prawdziwe brak mi nieco odwagi), kremy BB, cukierki, mandarynki, cukierki i jeszcze raz cukierki. Słodko, niesamowicie i jeszcze raz słodko.

A to wszystko pod naszą wiekową choinką.

Plus sztucznych choinek.
Nie musisz się z nią co roku rozstawać, żeby zastępować ją nową.

Coś dla ludzi tak sentymentalnych jak ja.


Kiedy na nią patrzę, czuję się jak dziecko.
Niewinne, nie znające świata, wierzące że wszyscy są dobrzy, wpatrzone tymi swoimi oczętami w migające światełka. Chwilami chciałabym wrócić do tych niewinnych czasów.
Dzieciństwo jest czymś niepowtarzalnym. Od tego jak przeżyliśmy dzieciństwo zależy jakimi ludźmi stajemy się potem. Jak w łańcuchu. Jak mocne ogniwa na początku, tak wytrzymały jest cały łańcuch.








Lada moment Sylwester.
Mija kolejny rok mojego życia.

Założę się, że tak jak co roku będę miała problem z przestawieniem się na zapisywanie innej daty. No i przydałoby się kupić jakiś porządny kalendarz na ścianę.


Broń Boże coś z koniami.

Nie rozumiem zasady wieszania na ścianie kalendarza z koniami.

Wolałabym coś głupiego, albo z obrazami Renoir'a.
Ale kto wie co mi przyjdzie do głowy.






Pozostało mi przed świętowanie Nowego Roku załatwić jakieś balony,
może coś musującego, playlistę już mam i konfetti też.
Nie mamy w zwyczaju bawić się w puszczanie fajerwerków.
Wystarczająco dużo jest idiotów dookoła, którzy w porywie zaimponowania innym, podchmieleni podpalają albo siebie, albo innych.

W każdym razie należałoby już kończyć.

Polecam Taper Jean Girl, Kings Of Leon.
I życząc Wam w miarę normalnego Sylwestra, jeśli jest to tylko możliwe
informuję, że tak (hipotetycznie) będzie wyglądała w najbliższym czasie oprawa bloga.
Moim zdaniem wygląda całkiem w porządku.
Ulotnie, jak życie..


Jezu, muszę kończyć bo zaczynam rozwijać te swoje filozofie.
Do następnego wpisu.



Grażka


1 komentarz:

  1. ...wszystko pięknie, nawet w tej sytuacji temperatura +12 stopni Celsjusza na zewnątrz jest do zniesienia, tylko czy nie miałaś dość nad reaktywności krtani jednego z domowników? ...bo ja tak!

    OdpowiedzUsuń