sobota, 21 czerwca 2014

Szkarlatyna.

To być może najcięższy czerwiec w moim życiu.

Przełom między jednym a drugim, niekończący się bieg.
I nagle coś się urywa.


W momencie, na który czekałam cały rok, nagle okazuje się że kogoś brak. I że już nie wróci.
Tak fatalne, tak cholernie trudne. Tak boli, bo zaraz miały być moje urodziny. To był dzień, który z tego co wszyscy mi mówią, zmienił życie tego, którego już nie ma.

A potem znów szlaeńczy bieg.
I chwila w której już chciałam przestać płakać.
Bo już nie chcę o tym myśleć. Bo się nie pozbieram.

A zaraz kolejne pożegnania. Które po tym wszystkim chyba nie będą już tak słone.






9 czerwca, po 10 latach cierpienia i walki,
odszedł mój ukochany Dziadek.

Moje dzieciństwo nie byłoby tak pełne cudownych wspomnień, gdyby nie on.
Dziś to wiem. Wtedy, też to wiedziałam. Ale przez te wszystkie lata, bałam się tyle razy,
że wydawało mi się to czymś normalnym. ze zaraz przejdzie i wszystko będzie jak kiedyś.



I nie było.
I wcale nie wyzdrowiał.

Teraz już tylko trochę bardziej się cieszę, bo już nie cierpi.
I może spotkał swych braci, których tak wspominał kiedy i oni odeszli.

Tak się cieszę, że udało mi się spisać choć część jego wspomnień.
Tą którą miał odwagę mi opowiedzieć.






Dziękuję mu dzisiaj, za te wspomnienia, które zostaną ze mną.
Na zawsze.




Akurat w ostatnim tygodniu, skumulowało się niemal wszystko.

Pożegnania. Zaraz koniec roku, a tu trzeba jeszcze tyle zrobić.
I urodziny. Na które czekałam dobre kilka miesięcy.

Spędziłam je w samochodzie, a później w pociągu.



Trudno było wyjeżdżać.
Miałam gorzkie wrażenie, że zostawiam za sobą coś ważnego.
Może nie jakiś problem, ale pewnych ludzi, którzy potrzebują wsparcia.
Pewną sytuacją, zostawiłam za moimi plecami.


No i miałam żal, do samej siebie.
To mnie gryzło. I nie dawało spać.
Na początku, bo później pozwoliłam sobie odetchnąć.
Pogrzeb, a później radość. To się gryzło, ale zdecydowałam, że nie chciałabym płakać.

Bo już płakałam, a to boli bardziej niż same słowa.





Piątek trzynastego.

Dzień paskudny.
Deszcz, wiatr który zrywał telebimy i diurawił scenę,
kosmiczne kolejki i ciągłe problemy techniczne.


Ale wieczór, ten piątkowy wieczór, niesamowity.

Tak prawdziwy, a wydawał się tak nierealny. Było po prostu cudownie.
Tak ciężko to opisać, żeby nie przesadzić. Byłam najzwyczajniej w świecie szczęśliwa.
Koncert Kings Of Leon, był moim marzeniem.
Spełnionym.

To jest chyba najbardziej niesamowite.

Oni są tak szczęśliwi, robiąc to co robią.
I to po prostu widać. Dają z siebie wszystko na koncertach. Ta energia, a gdy trzeba i nostalgia z domieszką riff'ów ustami. Po prostu - niesamowite.


Pixies, Queens Of The Stone Age, młodzi-mało gniewni French Films.
Też podnosili ludziom ciśnienie. Ale KOL....

TA setlista zawiera po prostu wszystko:

Supersoaker
Taper Jean Girl
Fans
Family Tree
My Party
Notion
Closer
On Call
The Immortals
Back Down South
Wait For Me
The Bucket
Temple
Pyro
Tonight
Radioactive
Don't Matter
Molly's Chambers
4 Kicks
Be Somebody
Use Somebody

i bisy:

Crawl
Black Thumbnail
Sex On Fire





Bujałam się (na tych głupawych stadionowych krzesełkach),
robiłam nieudolnie zdjęcia, coś nagrywałam, fałszowałam jak nigdy (naprawdę!).
I miałam gdzieś te stadionowe pielgrzymki (pieszczotliwie nazywane dromaderami), które doprowadzały mojego kochanego Ojca do białej gorączki. Bo dzięki tej muzyce, czułam się wolna.
Od tych gorzkich myśli. Od zdenerwowania.




Wolna.











Zabawy z nieskończonością.

Atramentowo ciemne chmury, wyglądają zabójczo.
Ale tylko wtedy gdy niebo jest jasne.
Tak jak pod wieczór, gdy wracaliśmy do domu.

Do tego prawdziwego domu.



Wcześniejsze powroty, to całe bieganie i jedzenie na mieście.
Genialny pchli targ. Przyprawy. Mnóstwo przypraw.
Obrzydliwy miks komuny z nowoczesnością.
Kasownik wciągający bilety.
Festiwale. Kolorowi ludzie. Skondensowana słodycz.
Wegańskie jedzenie. Jazz. Nieprzyjemni Warszawiacy.

Te wspomnienia, to owoc 2 dni, poza domem.
Wszystko dla wcześniej wymienionych koncertów.
I spotkań z dawno niewidzianymi ludźmi.



Warszawa jest brzydka.
Może gdzieś tam unosi się jej urok, ale smog go zakrywa.
Ważne, że coś z tamtąd wyniosłam. Jakąś naukę, przemyślenia. Przydatne w życiu.











Siostry Haim są genialne.

Kolejne muzyczne rodzeństwo, które mnie zafascynowało.
Rodziny, które zajmują się muzyką tworzą coś innego, niż zwyczjany zespół złożony z przyjaciół, czy po prostu ludzi, którzy postanowili połączyć swoje siły.


Chyba właśnie dlatego odkrywanie takich rodzin, jest świetne.
I jeszcze przeżywanie ich muzyki.

Bo brzmi, jakby była stworzona do tego, by brzmieć razem.
Jak Followill'owie. Kuzyni, którzy tworzą najbardziej spójną a jednocześnie tak różnorodną muzykę, że po prostu nie da się jej nie kochać. I tyle.








Ludzie w najtrudniejszym momencie pokazują swoją prawdziwą twarz.
To tak głupie.

Kiedy najbardziej potrzebujesz wsparcia, okazuje się że coś jest za trudne.
Tylko czasem odkrywasz, że komuś naprawdę na tobie zależy.





Jak z rodzicami. 
Tak jak z tak uniwersalnymi rodzajami rodziców, jakimi są ojcowie.
W poniedziałek Dzień Ojca. Każdego. Co prawda w różnych krajach, różne daty tego dnia,
ale fakt jest jeden.... nie można o nich zapomnieć. Nigdy.

Dlatego dziś, mam zaszczyt zaprezentować 
galerię niesamowitych ojców.



Lenny i Zoe Kravitz





'Flea' i Clara Balzary





Kurt i Frances Cobain






Caleb i Dixie Followill


 




Nathan i Violet Followill

 

 




oraz ja i mój, laaata temu :)

Wszystkiego najlepszego (przed premierowo) dla wszystkich ojców!








Szczaw i mirabelki.
Kawior i knedelki.
Głupie, ale brzmi tak dumnie ;)


Ostatnia płyta Kings'ów jest już moja:)
I jest po prostu genialna.
Chwilowo moim nr.1 jest Don't Matter. Tu akurat z OWF, bo to tam ją pokochałam.
Po prostu inne nie ma znaczenia. I już.



Czas kończyć ten jakże opasły wpis.
Cieszę się, że już znam wyniki i powiedzmy, że swoją przyszłość.
Nadal się boję, ale jakby mniej. Zobaczymy, co będzie po tym tygodniu.

Zmiany powodują jeszcze większe zmiany.
Nie lubię zmian. Zazwyczaj.


Na blogu na razie nic nie zmieniam.
Jeszcze się zobaczy:)

Do następnego wpisu.

Grażka






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz