czwartek, 3 lipca 2014

Letni smutek.

No i się rozchorowałam.
Tak na dobry początek. Początek zmian.


Głos jak w trakcie mutacji. Koszmar. Niekończące się zapotrzebowanie na chusteczki.
Już wiem co to nocny bezdech. Byle się skończyło. Przyznaję się przed samą sobą - ten rozwodniony syrop z mleczy pomaga. Więc nie będę wylegiwać się wiecznie....


Choć właśnie taką mam teraz ochotę.







No i płakałam. Wiedziałam, że tak będzie, ale mimo wszystko liczyłam że się powstrzymam.
Nie dałam rady.


Z wieloma osobami rozstałam się ostatecznie dopiero po 9 latach.
Dopiero teraz przed swego rodzaju zwieńczeniem tej całej chorej harówy.
Żeby później do śmierci harować na utrzymanie grupy prymiytwów ze wsi.
Bez obrazy dla mieszkańców wsi.

Po prostu adekwatnie ulica prosi się o komentarz.






Jakkolwiek. Po prostu prawie wszyscy się wzruszyli.
Było kilku pseudo ważniaków dla których wszystko jest niczym, ale o nich nawet nie myślę.
Ostatnie dni przed zakończeniem roku szkolnego odsłaniają wszystko. Tak, żeby zapamiętać same negatywy, ostatnia wycieczka zabrała 3 osoby. I tak w południe na 2 koniec miasta.
Cudnie.







Muszę koniecznie wspomnieć o pożegnaniu naszej klasy.

Było uroczo.


Prezentacja, filmiki, jakieś zdjęcia.
I bęc!



I 'Familiada', czyli uczniowie kontra nauczyciele.
Nagle sobie przypomniałam, że ponoć miałam brać w niej udział.
Zawał.



Podchodzę. Ok, ok. Dam radę. I widzę, jak kobieta od matematyki, moja imienniczka, dręczyciel, menda i egocentryk w jednej osobie, podchodzi i staje razem z drużyną nauczycieli. To już nie był zawał.


To była okazja do zemsty.
Ponieważ patrząc po kolejności, ja przypadłabym jej. I udało się. Miała co prawda lepszy refleks, ale kompletnie nie znała się rzeczach, których dotyczyły pytania. I te durne komentarze. Moja odpowiedź - nie, dzięki. Wrednym nie sprzedaję.









Paskudnie jest chorować.
W telewizji same nudy.
Albo kroniki mundialu, albo konkursy miss dedykowane podofilii, oraz powtórki wszystkiego co możliwe. Gratulacje. Nie ma co oglądać a perspektywy też marne, bo nie ma nawet po co wychodzić. Wszyscy powyjeżdżali, została mi tylko jedna sprawa do wyjaśnienia i załatwienia i mogę stąd znikać. Z tej smolistej puszczy. Fu.


Kocham te puste kanały muzyczne, które oferuje nam kochana cyfryzacja.
Też nie ma w czym wybierać. Albo disco-polo, albo inny szajs.
Zostaje się śmiać, bo nie płakać przecież.

Bo szkoda.









Wracając do początku :
choć były łzy, to ja już nie chcę płakać.
Nie mogę już płakać. Bo nie chcę.
Mimo, że u Babci już nie będzie tak samo.
Boję się tych głupawych odruchów. Typu zamykanie drzwi, bo przeciąg. Uciszanie samej siebie, bo on przecież tam śpi, chce odpocząć. I Babcia też się zmieniła. Już teraz.


Tyle rzeczy do zrobienia.
Boję się tych zmian.
Bo zmiany ciągną za sobą nowe zmiany.
Mentalność i podejście też się modyfikuje.
Tyle nerwów, a to tylko wakacje. Tylko, albo AŻ. W zależności od strony z której patrzysz.





Boże, tak się tym wszystkim martwię.
Ostatnio mam po wyżej uszu zmartiweń, którymi z uporem maniaka się otaczam.
Wrrrrrrrrr........








 



 




Mam plan na wakacje.
Nie jest złożony, z resztą jak zawsze.

Mam już fundusze na zakupy, ogólny zarys, wór kompleksów,
zapas okularów przeciwsłonecznych, brak weny i stres.



Może coś z tego będzie.

Się zobaczy.


Mam i playslistę.
Letnie propozycje od muzycznych geniuszy...
W sam raz na podróż samochodem, lub czymkolwiek innym.



Po pierwsze : siostry Haim. Bo wakacje nie są NA ZAWSZE.


Po drugie : Led Zeppelin i ich pieśń imigranta.


Po trzecie : RHCP i kalifornikacja.


Po czwarte : Nirvana bo lato jest w rozkwicie.


Pojawiają się też cele wakacyjnych eskapad....


Po piąte : Brodka po warszawsku.


I po szóste : KOL zaprasza nManhattan.







Tydzień temu urodziny świętował Nathan Followill.
Człowiek perkusja.


Na koncertach gra, robi balony z gumy i pije piwo jednocześnie.
I jest po prostu świetny, bo dzięki niemu i całemu zespołowi KOL, zaczęłam dostrzegać rolę perkusji (i basu) w muzyce. Dojrzałam jako konsument muzyki.


Więc wszystkiego najlepszego, Ivan'ie Nathaniel'u. :)







Swoje święto jakiś czas temu (1,5 miesiąca)
obchodziły wszystkie Matki, Mamy i Mamusie.
No i poczułam się jak żmija, po opublikowaniu w poprzednim poście zdjęć znanych i (przeze mnie) lubianych ojców z córkami. Więc biję się w pierś i dzisiaj na koniec wpisu pojawia się album cudownych matek.

Może mniej znanych, może przez to mniej lubianych,
ale moim zdaniem wspaniałych.


Bo każdej matce należy się taki tytuł:)


Pozdrawiam wszystkich, którzy tu jeszcze zaglądają.
I do następnego wpisu. Być może już z innego miejsca ;)


Grażka























Brak komentarzy:

Prześlij komentarz