sobota, 16 sierpnia 2014

Kapusta chińska.

Byłam niemal pewna, że nie zaglądałam tu co najmniej miesiąc.

To nieprzyjemne uczucie, kiedy masz wrażenie że coś zaniedbujesz.
Szczególnie, jeśli na ogół poświęcasz temu całkiem sporo czasu.


A  tu od ostatniego postu tyle zmian.
Zostały dwa tygodnie luzu.
I znów będę musiała się przestawiać na inny tryb. Bardziej ekonomiczny,
trudniejszy do ogarnięcia i pełen zajęć w jednym. Uff... 

Ale zanim, muszę uporządkować sprawy dnia dzisiejszego. I te z ostatnich 2 tygodni.








Uwierzcie mi, że jeśli ktoś długo nic nie mówi, lub ewentualnie pisze,
to znaczy że jest czymś zajęty do reszty.



Ze mną było prawie podobnie,
ponieważ zawsze coś się działo i nawet jeśli miałam czas aby poświęcić te kilka godzin kolejnemu wpisowi, to było coś do roboty, albo stwierdziłam, że 'napiszę jutro'.
Otórz to 'jutro' nadeszło dopiero dziś, właśnie dlatego, że lubię pewne sprawy odkładać na potem, co jak wiemy z własnych osobistych doświadczeń, zazwyczaj nie skutkuje najlepiej.


Tymczasem w moim przypadku podziałało to jak rodzaj terapii
i dziś piszę z nową energią, nie takimi nowymi palcami, ale z nową czystą-lecz nie pustą głową.



I uwierzcie mi, że napisanie całego tego akapitu (tu jeden akapit to od jednej przerwy fotograficzno-gif'owej do drugiej) zajęło mi duuuużo mniej niż zwykle.






W każdym razie...


Początek sierpnia oznaczał targi.
Było jak zwykle głośno, nieco przaśnie, co ciekawe mniej tłoczno niż zazwyczaj,
ale nastrój pozostał mimo to. Jak co roku odłożone pieniądze przeznaczyłam na zakupy
właśnie na targach, ponieważ to że na targach w tle słychać skoczne, wiejskie melodie nie oznacza, że ceny też jak za wiejskie wyroby.


Udało mi się wyłowić masę rzemyków (jeden z takich rzemyków noszę przez przerwy od roku), genialne szklane koraliki, pół kilograma oregano z myślą o mojej rodzicielce, oraz 3 wersje cebulek tulipanów - granatowe i czarne, oraz odmiana pełna, w kolorze fioletowym dla Babci i ponownie dla rodzicielki, stara przypinka z Coca Coli, zakupiona na stoisku ze starociami (wbrew pozorom starocie nie takie tanie), do tego kolczyki z opalem, podwójny los za 5 złotego a w nim naszyjnik i kolczyki. Jeszcze coś tam było, ale teraz ciężko sobie przypomnieć. W każdym razie było na bogato.

W między czasie odkryłam kolejną mydlarnię w mieście.
Ceny co prawda wysokie, ale dalej mnie tam ciągnie i prędzej czy później z pewnością tam wrócę, bo nie mogę się oprzeć zapachom które krążą po tym sklepie.








Upał, wypady na miasto, kawiarnie, ciuchland'y,
mnóstwo rozmów, nieprzespane noce, wszystko to powtarzało się w kółko i w kółko.
Jakbym miała przestój, albo jakbym oglądała kolejny raz ten sam genialny film.

Było fajnie, mimo że każdy dzień był podobny.



Miałam mnóstwo pomysłów, a wtedy gdzieś tam wkradał się cudzy pomysł i miałam przez to do wszystkich pretensje. O głupoty. Mam taki charakter, którego sama niecierpię i gdybym była kimś innym, nie chciałabym żyć z samą sobą, taką jaką jestem teraz. Chyba.

Trochę to zagmatwane, ale głównie chodzi o to, że ten czas był
przewiercony, przez moje własne prywatne korniki. Takie gorzkie, paskudne i wredne korniki.




Zmiany zaczęły stopniowo się pojawiać, gdy uświadomiłam sobie że odbębniłam już ponad połowę wakacji, a czasu jest mało. Głowa ciąży mi do teraz od pomysłów, z których zrealizuję pewnie 1/8, co raczej nie nastraja pozytywnie.





" Letni żurek, gęsty jak asfalt,
godzina 10 rano.

Liście bzu telepią się, jak kurze
szyjki w południe,

Słońce jak lawą, pokrywa ludzi,
kapelusz zapada się sam.

Dzieci czekają na noc, niezbędną
by mogły się bawić.

Dąb stary, ociera pot z czoła domu,
a inni żałują, że dębu nie mają. "


Żar, 4.08.14



(zdjęcie autorstwa Dudiego Bena Simona)







Iga i Filip w Bieszczadach, ja tutaj dochodzę do siebie po ostatnim tygodniu, w którym to przyjechał na ulotny momen wakacji, mój własny prywatny Ojciec.

Chwila tu, zwiedzanie gdzie indziej. I tak udało nam się odwiedzić - uwaga, będzie bardzo po polsku - ĆMIELÓW, KRZYŻTOPÓR w Ujeździe, oraz pojechaliśmy do KRZEMIONEK, ale muzeum było już zamknięte.  Było i staro, ale statecznie, oraz krucho i pięknie.

Staro, bo zamek, a statecznie bo ruiny z 17 wieku.
Krucho, bo porcelana i pięknie, bo... też porcelana.

Ogółem mówiąc, warto było.






Wczoraj urodził się 2 z moich kuzynów.
Vincent.


(Pierwsze dwa skojarzenia - Vincent Van Gogh, co chyba w mojej plastycznej rodzinie jest oczywiste, oraz specyficzny Vincent Gallo.)

W rodzinie wielka radość, informacja rozniosła się błyskawicznie siecią telekomunikacyjną.
Cóż, pewne osoby są w tej dziedzinie mistrzami, ale nie będę wymieniała nazwisk ;)




W każdym razie, chciałabym tylko życzyć, mojemu małemu kuzynowi,
którego piękną mamą jest moja matka chrzestna, długiego, spokojnego życia,
oraz tego by mógł przeżyć je w sposób taki, jaki sobie marzy.

Bo każdy chciałby tak żyć :)







Robin Williams, też pewnie chciał żyć tak jak marzył.
Ale życie jest trudne.

I nie zawsze łatwo jest nam przebrnąć przez trudności,
a wtedy naprawdę ciężko jest się nie poddać.

Życzę jemu również, aby teraz mógł w końcu odetchnąć spokojnie. Bo tak jak on sam sprawiał, że ludzie i w trudnościach potrafili się uśmiechnąć, czas by i on mógł odpocząć.


Spoczywaj w pokoju.






Czas kończyć i to.

Mam nadzieję, że kolejny wpis nie będzie poprzedzany, tak długim tłumaczeniem,
bo nie będę musiała tyle zwlekać ;)


Na koniec Warpaint.
Dziewczyny, które odkryłam jakiś czas temu, ale dziś dopiero poznałam ich muzykę.
Oto one :




Do kolejnego wpisu, życząc porządnej końcówki wakacji, dla tych którzy je mają ;)

Grażka



p.s: Ach! Przekazuję też życzenia zdrowia, dla kontuzjowanego Nathan'a Followill'a.
Trasa czeka ;)






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz